Szkoła nie uczy empatii. Uczy ciszy i średniej krajowej

Dlaczego dzieci są okrutne?

Miałam wam dać dziś odpocząć od moich intelektualnych tyrad, ale poczułam się wywołana do tablicy przez znajomą, która wrzuciła inspirujący wpis o empatii w szkołach. Brzmiało pięknie: dzieci ze specjalnymi potrzebami nie są dziwne, chcą tego samego co inni – być przyjęte i szczęśliwe. I że rodzice powinni uczyć, by dzieci były miłe, nawet gdy reszta klasy odwraca głowę.

Niby proste. A jednak – nie działa.

Dzieci nie rodzą się okrutne

Dzieci chłoną jak gąbki. Ale to nie są gąbki z Ikei – to gąbki z funkcją kserokopiarki. Powtarzają to, co widzą u dorosłych. Z komentarzy szeptanych w kuchni przy latte z pianką:

  • „Syn Kuby to chyba ma coś nie tak z głową.”
  • „Ta młoda Jolki to dziwadło – nic nie mówi, tylko patrzy.”
  • „Syn Ryśka jest durny, dobrze, że nikt go nie lubi. Rudy, wiadomo, genetycznie wredny jak ojciec.”

Rodzice, którzy oczekują od dzieci empatii, często sami mają jej mniej niż Windows 95 miał RAM-u. A potem się dziwią, że dziecko powtarza.

Szkoła nie uczy empatii

Tak, wszyscy powtarzają: „od tego jest szkoła”. Serio? Szkoła uczy ciszy. Równa do średniej. Nagradza tych, co siedzą cicho i nie przeszkadzają pani z błękitnym cieniem na powiece i trwałą z epoki Gierka.

Szkoła nie uczy, jak NIE śmiać się z inności. Nie tłumaczy, że ADHD to nie wróg ciszy, tylko komputer kwantowy zapakowany do kalkulatora. Że autyzm to nie wyrok społeczny, tylko inny alfabet. Że dziecko w dziwnych ubraniach nie jest zagrożeniem, tylko ma własny styl.

Dzieciaki od pierwszej klasy uczą się, że „inny” = „ten, co przeszkadza”. A potem mają wybór: być miłym dla odmieńca wbrew bandzie, czy przeżyć społecznie. Zgadnij, co wybiorą?

Anegdota z mojego podwórka

„Ograniczony zasób słów.” Taką diagnozę na świadectwie dostała moja córka w trzeciej klasie. Dziecko, które nawijało jak katarynka po espresso. Które miało własne zdanie, zanim ogarnęło mnożenie przez jeden. Nie mieściło się w zeszycie, klasie, schemacie ani cierpliwości pani.

Dziś? Inżynier od fotowoltaiki i OZE. Szkoli strażaków, jak nie spalić sikawki na panelach słonecznych. Liczy całki i macierze szybciej, niż pani od matmy znajdzie kredę w torbie z PRL-u. Rozumie energię lepiej niż połowa coachów od „wysokich wibracji” na TikToku. I zamiast zbierać lajki – ratuje planetę.

Ile takich dzieci spaliliśmy?

Ile dzieci spalono w piecu pod tytułem „nie pasuje do grupy”? Ile razy system próbował przyciąć geniusz do rozmiaru przeciętności? Ile razy matki nie miały siły być pitbullem w baletkach – z pozoru miłe, ale gotowe gryźć, gdy trzeba?

Dzieci nie są okrutne. Są genialnymi obserwatorami naszych uprzedzeń. A my – dorośli – kopiujemy złośliwości, które potem one przerabiają na własnym podwórku.

Moje drogie mamy…

Jeśli chcemy, żeby dzieci były inne niż my, musimy wreszcie zamknąć swoje japy. Przestać siać złośliwości jak chwasty w ogródku. Zacząć dawać przykład, zamiast przerzucać odpowiedzialność na szkołę, program i cudowne „systemowe rozwiązania”.

Bo może to nasza ostatnia szansa, żeby pokazać im, że inność nie boli. Że inność to nie problem. Że inność to po prostu drugi człowiek.

Jeszcze Ci mało? No to masz!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *