Manifestacja to gówno prawda. Jak w rok przejść od notatek do studia nagrań? [Anatomia Zapierdolu]
Oglądam zdjęcia i filmiki z backstage. Profesjonalne studio, kamery, które patrzą na ciebie jak wielkie, szklane oczy drapieżnika. Mikrofony, które wyłapią każde zawahanie się w głosie. Światła, które demaskują każdą pierdoloną słabość. I my przy stole. Trzy Zdziry na salonach, w samym środku tego cyrku. Rok temu to wszystko było tylko chaotycznym, wkurwionym zbiorem liter w moim Google Docs. Prywatnym manifestem, którego rytm rozumiałam tylko ja.
I teraz słuchaj uważnie, bo to jest najważniejsze. Przejście z punktu A do punktu B nie miało nic wspólnego z pierdoleniem o „prawie przyciągania”. Nie wizualizowałam sobie tego na tablicy korkowej, nie szeptałam afirmacji do księżyca. Każdemu, kto twierdzi, że wystarczy „bardzo chcieć”, chętnie naplułabym w tę uśmiechniętą, oświeconą twarz.
To nie jest, żadna magia. OTO inżynieria.
Traktujesz swoją ideę nie jak eteryczne marzenie, które trzymasz pod poduszką. Traktujesz ją jak specyfikację techniczną bomby. Rozpisujesz ją na części pierwsze. Tworzysz prototyp, potem drugi i dziesiąty. Testujesz zapalnik. Sprawdzasz pole rażenia. Każda linijka tekstu jest jak linijka kodu. Ma działać. Ma wywołać reakcję. Ma coś rozjebać.
Czy to „szczęście”? Szczęście to słowo-wytrych dla ludzi, którzy boją się przyznać, że za każdym widocznym sukcesem stoi góra niewidocznego, brudnego zapierdolu. To nie szczęście. To decyzja. To zimna, skalkulowana odwaga, żeby postawić wszystko na jedną kartę i pociągnąć za spust. I konsekwencja, żeby dzień po dniu, cegła po cegle, budować swoją pieprzoną fortecę, kiedy reszta bawi się w sprzedawanie szybkich tabletek na sukces.
Ta gładka fasada, którą widzisz na zdjęciu, te profesjonalne warunki, to tylko WYNIK. Nikt nie pokazuje nocy spędzonych na szlifowaniu koncepcji, nikt nie robi relacji z momentów, kiedy masz ochotę wypierdolić laptop przez okno. Bo praca u podstaw, ten cały brud i pot, nie jest instagramowa. Lepiej sprzedaje się iluzja, że wszystko przychodzi łatwo, jeśli tylko będziesz „wibrować na odpowiedniej częstotliwości”. Gówno prawda.
I jeszcze jedno. Sojusze. Te prawdziwe nie rodzą się na networkingowych eventach przy kieliszku taniego prosecco. Rok temu jeden z moich tekstów ocalił pewną kobietę przed wejściem na minę. Wczoraj ta sama kobieta otworzyła mi drzwi do tego studia. To nie transakcja. To wymiana amunicji. To zaufanie wykute w boju. Dziękuję Ci, W. Masz we mnie sojusznika do końca moich albo ich dni.
A te Twoje idee, te skaczące literki w notatniku? One nie czekają na znak z kosmosu. Czekają na rozkaz. A tego rozkazu nikt ci nie da. Ja na pewno nie. Ja jestem zajęta wycinaniem własnej ścieżki w tej dżungli.
Twoja kolej.
