Myślałam, że piszę polski „Biały Lotos”. Przypadkiem stworzyłam thriller w reżyserii Tarantino.

Liturgia Pustych Kalorii

System sprzedaje nam iluzję, że do wielkich czynów potrzeba wielkich scenografii. Ciszy pustelni, inspiracji z galerii, skupienia w sterylnym biurze. Gówno prawda. Czasem jedyne, czego potrzebujesz, to zanurzyć się w samym sercu piekła i stamtąd nadawać sygnał SOS, który okazuje się arcydziełem.

Siedem dni spędziłam w teatrze pustych kalorii zwanym „all inclusive”. To miejsce jest zaprojektowane, by zabijać myśli. Byś przestała analizować, a zaczęła konsumować – drinki, słońce, iluzję. Zdjęcie, które widzieliście, jest dowodem w tej sprawie. Kobieta na leżaku, uśmiechnięta, z kolorowym drinkiem. Urocze, prawda?

A teraz opowiem wam, co działo się naprawdę. To nie był urlop. To była ucieczka i bitwa jednocześnie. Każdego ranka budziłam się z jedną myślą: „co ja tu, kurwa, robię?”. Wszyscy wokół resetowali swoje systemy, a ja w swojej głowie toczyłam wojnę. Te siedem dni to był mój literacki obóz przetrwania. Jedna klawiatura, jeden niekończący się strumień taniego alkoholu i ten dziwny, narastający w gardle krzyk.

Coś poszło nie tak. Albo w końcu poszło tak, jak powinno.

Efekt? 220 000 znaków ze spacjami. Dokładnie tyle samo, co przy pierwszym drafcie „Zdzir z fejsa”. Wszechświat ma najwyraźniej pojebane, symetryczne poczucie humoru. Ale to nie przyszło łatwo. Gdzieś w połowie drogi, między trzecim a czwartym dniem, miałam moment załamania. Zorientowałam się, że straciłam kontrolę nad potworem, którego powołałam do życia. Myślałam, że piszę brudny, polski „Biały Lotos”. A obudziłam się w środku thrillera satyrycznego w reżyserii Quentina Tarantino. I przez chwilę chciałam to wszystko wykasować. Bo to nie było to, co zaplanowałam. Bo to było zbyt dziwne, zbyt mroczne, zbyt… prawdziwe.

Na scenę wkroczyła mafia. Do gry weszła Big Pharma. Pojawiły się trupy (potencjalne, bo ostatecznie, ku mojemu zaskoczeniu, nikt nie ginie). A w centrum tego wszystkiego trzy wściekłe zdziry, które zamiast opalać się przy basenie, postanowiły spalić ten cały burdel do gołej ziemi.

Więc kiedy widzicie to zdjęcie i kobietę z drinkiem, nie widzicie relaksu. Widzicie scenę tuż po bitwie. Ostatnie pół dnia ALL inclusive to nie był luksus. To była sala pooperacyjna, czas na zatamowanie krwotoku adrenaliny i próbę powrotu do świata, w którym ludzie rozmawiają o pogodzie, a nie o tym, jak uniknąć więzienia.

Ten drink w mojej dłoni to nie celebracja. To antidotum. Środek przeciwbólowy po spotkaniu z własnymi demonami. Bo, kurwa, zasłużyłam.

PS. Jak nic nie jebnie, premiera #ZdziryzAll w lutym 2026.

Będziecie się śmiać. A potem, mam nadzieję, zrobi wam się niedobrze.

Jeszcze Ci mało? No to masz!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *