Tesla umarł w biedzie, Edison zbudował imperium. Ja postanowiłam być o..OBOMA naraz

Tesla kontra Edisonka. O dwóch sukach, które mieszkają w mojej głowie i o tym, która z nich jest ważniejsza.

Przez ostatnie dni mój mózg przeszedł procesorowanie na obrotach, jakich nie powstydziłby się reaktor w Czarnobylu. Od euforii po rozpacz. Od „jestem genialna” po „co ja, kurwa, odpierdalam”. Wybór redaktora (z pięćdziesięciu!), korektora, składacza, lektora do audiobooka… A potem, w środku nocy, nagłe olśnienie: „TAK, kurwa, zakładam Wydawnictwo J.E.B.! Bo jakoś muszę wepchnąć tę moją książkę do prawdziwych, stacjonarnych księgarni, a nie być tylko kolejnym, zwykłym selfem, który ginie w czeluściach internetu”.

Ale w całym tym chaosie, w tym pięknym, twórczym pierdolniku, jedno, cholernie ważne pytanie wraca do mnie jak bumerang.
**Kim ja, kurwa, tak naprawdę jestem w tym całym, nowym cyrku, do którego właśnie sprzedaję bilety?**

Scenariusz A: Romantyczna Artystka (z głową w chmurach i debetem na koncie)

Czy jestem Artystką? Tą jebniętą, niesforną pisarką, która chce tylko tworzyć swoje światy, klepać artystyczne babki w piaskownicy i nie przejmować się Excelem? Tą, która o trzeciej w nocy pisze scenę tak dobrą, że sama płacze, a rano nie ma czym zapłacić za ZUS? Która chce tworzyć „sztukę dla sztuki” i gardzi słowem „monetyzacja”?

Scenariusz B: Bezduszna CEO (z Excelem zamiast serca)

A może jestem **Przedsiębiorcą?** Tą CEO Małgorzatą w chłodnej, metalowej zbroi? Tą, która na zimno kalkuluje koszty druku, buduje lejek sprzedażowy, planuje kampanię marketingową na trzy miesiące do przodu i myśli tylko o tym, żeby ROI (zwrot z inwestycji) ze „Zdzir” był na plusie już w grudniu 2025? Która patrzy na swoją książkę nie jak na „dziecko”, ale jak na „produkt”?

I wiecie co? Po wielu nieprzespanych nocach doszłam do wniosku, że to pytanie jest, kurwa, **CHUJOWO POSTAWIONE.** Bo ja nie muszę wybierać.

Prawda jest taka, że jedna suka bez drugiej by zdechła.

Ta cała kreatywna zabawa, te wszystkie wielkie wizje i artystyczne odloty, to jest moja **Tesla.** Postać tragiczna, genialna, która potrafi ujarzmić błyskawice, ale umiera w biedzie, bo nie potrafi sprzedać swoich pomysłów. Ona jest tym, co mnie jara. Daje mi paliwo. To ona pisze te wszystkie historie.
Ale jest też ta druga. Ta Edisonka. Ta twarda, pragmatyczna suka od biznesu, która bierze pomysły Tesli, opakowuje je i dba o to, żeby Tesla, kurwa, miał czym zapłacić za tego lektora do audiobooka i za ten wybiórczy lakier UV na okładce.

**Artystka bez Stratega umarłaby z głodu w swojej artystycznej norce, otoczona niedokończonymi arcydziełami.**
**A Strateg bez Artystki? Umarłaby z nudów, sprzedając puste, pięknie opakowane, ale bezduszne produkty.** Jak fototapety.

To, co mnie tak naprawdę w tym wszystkim jara, to jest ten taniec. To nieustanne, cholerne napięcie między tymi dwiema kobietami w mojej głowie. Ta schizofrenia. To, że mogę w jeden wieczór napisać scenę, która rozrywa serce na kawałki, a następnego dnia rano na zimno, bez mrugnięcia okiem, negocjować cenę palety papieru z drukarnią.

Więc kim jestem?
Jestem, kurwa, Hybrydą. Idealnym, pieprzonym, chodzącym paradoksem.
I w końcu, po czterdziestu latach, zaczyna mi się to podobać.

A Wy?
Macie w sobie jakieś dwie, walczące ze sobą bestie? Artystkę i Księgową? Matkę i Kurwę? Anioła i Demona?
Dajcie znać. Ciekawa jestem Waszych historii. Bo coś czuję, że nie jestem w tym sama.

Jeszcze Ci mało? No to masz!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *