Winda jako test na IQ XXI wieku. Oto, dlaczego jako gatunek wciąż oblewamy
Winda, czyli ostateczny test na inteligencję, którego jako gatunek nie zdajemy.
Są takie miejsca, w których cała nasza cywilizacja, cały ten technologiczny postęp i całe to ego napompowane kursami z „mindsetu milionera”, zostaje zredukowane do brutalnie prostego testu. Tym miejscem jest hotelowa winda. A test ma tylko dwa przyciski: strzałka w górę i strzałka w dół. Proste, prawda? Wydawałoby się, że prostsza może być już tylko instrukcja obsługi kamienia.
Otóż kurwa nie.
Po kilku dniach obserwacji, w tym ludzkim terrarium zwanym hotelem all-inclusive, jestem gotowa postawić tezę: winda jest najskuteczniejszym narzędziem diagnostycznym XXI wieku. Obnaża nas bez litości. I wnioski nie są optymistyczne.
Eksponat A: „Strateg” z przypadku
Na scenę wkracza on. Człowiek sukcesu. Koszulka polo Lacoste opina brzuszek piwny, na nadgarstku lśni zegarek wart trzy moje miesięczne faktury za adsy, a w jego oczach widać pewność siebie kogoś, kto właśnie zamknął wielomilionowy deal. Podchodzi do windy. Staje. I z gracją wytrawnego stratega… wciska OBA przyciski naraz. Góra i dół. Bo a nuż winda sama zgadnie, gdzie on, Pan Prezes, chce właściwie jechać. To jest człowiek, który w biznesie prawdopodobnie stosuje tę samą metodę: wysyła maila do wszystkich, z nadzieją, że ktoś w końcu odpisze z rozwiązaniem. A potem dziwi się, że ma w firmie chaos.
Eksponat B: „Entuzjastka” na krawędzi
Oto ona. Kobieta wulkan. Zamiast czekać, ona działa. Podchodzi do panelu i zaczyna rytmiczny, dziki taniec kciuka na jednym przycisku. Dół, dół, dół, dół! Piętnaście uderzeń w dziesięć sekund. Tak jakby winda była botem na Tinderze i musiała poczuć to desperackie zainteresowanie, żeby w ogóle odpowiedzieć. A gdy mechanizm zaczyna w końcu pracować, ona odsuwa się z satysfakcją, jakby właśnie siłą woli zmusiła materię do posłuszeństwa. I tak, to jest dokładnie ta sama osoba, która odświeża skrzynkę mailową co trzydzieści sekund, z nadzieją, że to przyspieszy odpowiedź klienta.
Eksponat C: „Filozof” po fakcie
To jest mój ulubiony typ. Wciska (zazwyczaj losowy) guzik. Czeka. Drzwi się otwierają. On wsiada razem z tobą do środka, rozgląda się zdezorientowany po metalowym pudełku, a potem, gdy winda rusza w górę, zadaje to jedno, egzystencjalne pytanie: „A to ona jedzie w górę czy w dół?”. W tym momencie mam ochotę odpowiedzieć, że jedzie w kierunku bezkresnej otchłani ludzkiej bezmyślności, ale zazwyczaj milczę. Ten człowiek to geniusz absurdu. Uosobienie wszystkich tych, którzy najpierw klikają „kup teraz”, a potem czytają regulamin.
Diagnoza ostateczna: Nie ogarniamy nawet windy
I tak stoję w tym szklanym pudle, które dziś zawiozło mnie na siódme piętro trasą przypominającą kolejkę górską – góra, dół, stop, góra, dół, stop – i myślę sobie z przerażeniem, które mrozi nawet dżin z tonikiem. Skoro my, jako gatunek, nie potrafimy kolektywnie obsłużyć urządzenia z dwoma przyciskami, to jakim cudem chcemy ogarnąć inflację, sztuczną inteligencję, zmiany klimatyczne i własne, skomplikowane życie?
Bo życie jest dokładnie jak ta cholerna winda.
Daje ci tylko dwie, fundamentalne opcje do wyboru – jedziesz w górę albo staczasz się w dół. Rozwój albo regres. Akcja albo stagnacja. A cała reszta, ta cała zgraja „windowych hakerów”, stoi na środku i tłucze oba przyciski naraz, licząc na jakiś cud. A potem płacze, że system nie działa i że życie jest niesprawiedliwe.
Może czas po prostu wybrać jeden kierunek. I cierpliwie poczekać, aż drzwi same się otworzą.
