Podeszły wiek po 50-tce? Dzięki, Forbes, ale balkon i gołębie jeszcze poczekają
Podeszły wiek wg Forbsa
HALO HALO. Rocznik ’75 i niżej – gratulacje, właśnie awansowałyśmy do kategorii „podeszły wiek”. Tak wynika z narracji, w której kobiecie po pięćdziesiątce łaskawie tłumaczy się, że nie jest jeszcze taka stara i ma jeszcze swoje szanse. Dziękujemy za pozwolenie na życie. Bez tego pewnie mogłybyśmy co najwyżej zbierać znaczki i karmić gołębie na balkonie.
Rok 2025, a refren ten sam: „To już nie ten wiek”, „Kobieta w TYM wieku nie zaczyna od zera”. Plot twist: mowa o pięćdziesiątkach++. Czyli według tej logiki powinnam już zamawiać balkonik i czekać na zniżkę na tramwaj. Otóż nie.
Handel lękiem, czyli przemysł „ostatniej szansy”
Mechanizm jest prosty. Najpierw media wbijają ci do głowy, że jest po wszystkim. Potem na scenę wchodzi kolejna kołczerka: perfekcyjna prezencja, mikrofon bezprzewodowy, slajd „Jeszcze możesz”. Za paywallem kursik, mastermind, motywacyjne hasła na rollupach i abonament miesieczny na wsparcie i odwagę. Handel lękiem zawsze ma świetną marżę.
Tymczasem „podeszłość i zgrzybiałość” nie jest zapisana w peselu. Prawdziwie podeszłe i zagrzybiałe są klisze. Trującym grzybem jest ton protekcjonalnego klepania po ramieniu. Tak durne jest pytanie o zgodę na start, kiedy my od lat zapierdalamy w swoich życiach – t komuś jest teraz wygodnie, żebyśmy wątpiły.
Dowody zamiast mantr
Nie potrzebujemy niczyich zapewnień, że jeszcze możemy. Wystarczy rozejrzeć się dookoła:
Julia Child – w telewizji kulinarnej rozbłysła po pięćdziesiątce. Kamera nie pytała o PESEL, tylko o smak. Nagle cała Ameryka siekała cebulę jak Julia, bo kompetencja jest ponadwiekiem.
Arianna Huffington – współtworzyła jeden z najbardziej wpływowych serwisów informacyjnych grubo po pięćdziesiątce, a potem zaczęła kolejny projekt jeszcze później.
Laura Ingalls Wilder – debiut książkowy około sześćdziesiątki. Zamiast „za późno”, powiedziała: mam własny głos. I to wystarczyło, by czytelnicy go usłyszeli.
„Grandma” Moses – malować zaczęła, kiedy inni dawno odłożyli pędzle. Świat sztuki nie pytał o urodziny; pytał, czy to jest dobre. Było.
Lyn Slater – blog i moda po sześćdziesiątce. Zamiast „dress code’u wieku” – własny styl, który rynek natychmiast kupił.
Wspólny mianownik? Zero kursów „jak zdążyć przed trumną”. Zamiast pieczęci zgody na czole od kolejnej mentorki – decyzja, robota i konsekwencja.
Wiek bez kagańca
Kobieta 50+ to nie „starsza wersja dwudziestki”. To system po dużej aktualizacji: mniej błędów, lepsze zabezpieczenia, szybsze decyzje. Dzieci ogarnięte, sieć kontaktów gruba jak lina cumownicza, a cierpliwość do bullshitu – zerowa. To jest wiek bez kagańca. Wiek, w którym przestajesz się tłumaczyć z własnych ambicji i nie prosisz o pozwolenie.
W tym miejscu wypada zapytać: czy naprawdę potrzebujemy jeszcze jednego wywiadu, który „przekona” pięćdziesięciolatki, że mogą? Nie. Chcemy przestrzeni bez infantylizacji – i świętego spokoju, żeby robić swoje.
Puenta bez lukru
Prawdziwa starość to nie metryka – to rezygnacja. To balkon i balkonik, gołębie i zgoda na cudzy scenariusz. Jeśli mamy w coś inwestować po pięćdziesiątce, to we własne projekty, nie w czyjeś mastermindy ostatniej szansy.
Bo według tej łaskawej narracji powinnyśmy już szykować balkoniki, kapcie ortopedyczne i zniżki na tramwaj. Chyba że wykupimy jeszcze kursik u kolejnej kołczerki – wtedy być może na chwilę odsuniemy widmo DPS-u, respiratora i karmienia ptaszków na parapecie. Do końca abonamentu.

