Lakierki z Vinted, kredyt we frankach i imperium na Instagramie
Boskie, boss-kie, girlpowerowe – polska telenowela o sukcesie na kredyt
Jesteś girl boss? Bosska girl? Power woman?
A może już goddess CEO of your own life?
Wystarczy połączyć kilka słów-kluczy, wrzucić je do blendera razem z tęczą jednorożca i powstaje nowa religia sukcesu. Boskie dziewczyny w boskich miejscach robiące boskie biznesy. Tyle że biznes często istnieje tylko w prezentacji z Canvy i na relacji w Instagramie.
Skąd to przyszło
Oczywiście, jak każdy kicz kulturowy, zaczęło się w USA. W 2014 Sophia Amoruso wydała książkę #GIRLBOSS – połączenie autobiografii, manifestu i coachingu dla kobiet, które biorą życie za włosy i ciągną je jak doczepy z bazaru. Netflix zrobił z tego serial, internet oszalał. Wszystkie chciały być girlbosskie.
Nikt nie zauważył, że chwilę później Sophia… zbankrutowała.
I tak zawędrowało do nas
Na podatny grunt polskiego Facebooka i Instagrama. Dziś mamy całą narodową religię boskiego girlbossingu. Kobiety uczą się, że najpierw muszą stworzyć kulisy sukcesu – zdjęcia, wizerunek, markę osobistą – a dopiero potem szukać czegoś, co w ogóle przyniesie dochód. Najpierw zdjęcia w garniturze na tle wieżowca, potem faktury – o ile w ogóle się pojawią.
Stąd te wszystkie mikrofony przypięte do stanika, lakierki z Vinted i wykresy z Canvy. Dziewczyny sukcesu, które powtarzają frazesy o „działaniu mimo lęku”, a w oczach mają kredyt we frankach i pusty kalendarz klientów.
Kulisy i kibel
Mechanizm jest prosty. Najpierw wizerunek, potem – być może – biznes. Ale algorytm potrafi ściąć zasięgi szybciej niż komornik konto, więc po kilku miesiącach zamiast triumfu mamy płacz w kiblu. Bo kurs za 777 zł nie sprzedał się ani razu, a rachunki za prąd czekają.
Przemysł zamkniętego obiegu
Polski girlbossing to już nie trend, to cały przemysł. Samonapędzający się, jak MLM.
Mentorki mocy, konsultantki marki kobiecej, biznesowe czarownice energii żeńskiej. Sprzedają kursy o tym, jak sprzedawać kursy. Kołczingują się nawzajem w zamkniętym obiegu inspiracji, afirmacji i rat kredytowych.
Kasa się nie zgadza
I to jest właśnie sedno. Nie da się w nieskończoność sprzedawać usług sobie nawzajem. Nie da się wiecznie kołczingować kołczek.
Ale system nie pozwala zejść ze sceny. Raz nazwiesz się „kobietą sukcesu” – już nie możesz przyznać, że ci nie wyszło. Więc walczysz. Z hasłem: „Nie poddawaj się – przyszłaś tu świecić”. Z rolką o poranku i łzami po nocy. Z makijażem zrobionym na kredyt i kontem bankowym, które świeci pustką.
To telenowela w polskim wydaniu. Smutna, ironiczna i boleśnie prawdziwa.
Makijaż zrobiony. Kasa się nie zgadza.
I w tym wszystkim jest coś głęboko ludzkiego.
Chęć, by choć na chwilę oszukać los, oszukać sąsiadkę, oszukać samą siebie.
By uwierzyć, że świat cię widzi – nawet jeśli to tylko parę serduszek pod zdjęciem w internecie.
Kiedyś mieliśmy trzepak i pamiętniki z kłódką. Dziś mamy roleczki, kursy i wielkie słowa.
Ale tę samą samotność. Tę samą potrzebę, by ktoś zobaczył, że jesteśmy warte więcej niż to, co nam wpada na konto.
A może girlbossing to nie choroba, tylko kolejna wersja dawnego marzenia?
Że istnieje świat, w którym da się przeżyć życie bez kompromisów – pięknie, mocno, na własnych zasadach.
Nawet jeśli za to marzenie trzeba później płacić w ratach.
